Kto pierwszy w domu wspomniał: „A może by tak Żabka”?

Anna Koniuszaniec, Franczyzobiorczyni ze Sztumu:
Mąż. Sama pewnie nie odważyłabym się, ale Rafał powiedział, że „kto nie ryzykuje, ten szampana nie pije”.

Rafał Koniuszaniec:
Wcale nie było tak łatwo Cię przekonać. Parę lat wcześniej była do przejęcia Żabka w Kwidzynie, blisko naszego domu. Wszystko już było dopięte na ostatni guzik, ale wycofałaś się, bo dzieci były małe, a mama też jeszcze pracowała, więc nie moglibyśmy liczyć na jej pomoc. Odpuściłem wtedy, ale jak pojawiła się kolejna taka okazja w Sztumie, to na nowo zacząłem drążyć temat. Widziałem, jak żyjesz Żabką, jak bardzo ta praca Ci odpowiada, więc wiedziałem, że sobie poradzisz, bo przecież „do odważnych świat należy”!

Kto w czym najlepiej się sprawdza?

A.K.:
Rozdzielam zadania, które codziennie trzeba wykonać w sklepie. Mama dba o magazyn, czuwa nad tym, aby nowości pojawiały się na półkach w sklepie w określonym terminie. Sprawdza też, czy nie zalega nam towar w magazynie.

Danuta Koniuszaniec:
Mój syn z kolei zajmuje się gospodarką magazynową. To on zainstalował wszystkie regały, dzięki czemu mamy uporządkowane zapasy i łatwiej nam dokładać towar w sklepie.

A.K.:
Mama pilnuje magazynu i zwraca uwagę, aby wszystko było odkładane na właściwe miejsce. Nie jest dobrze, jak ktoś coś jej tam poprzestawia (śmiech). Córka od niedawna pomaga mi w sklepie, ale wiem, że myśli o własnej Żabce. Kinga obsługuje klientów przy kasie, zajmuje się planogramami, a także – jak trzeba – zastępuje mnie w przyjmowaniu dostaw.

Kinga Koniuszaniec:
Zanim zdecyduję się na własny sklep, to chciałabym, jak najwięcej nauczyć się od mamy. Nie jestem zwolennikiem skakania na głęboką wodę, wolę do wszystkiego dojść małymi krokami. Dobrze sprawdzam się w roli sprzedawcy i jak trzeba, to zastępuję mamę również w jej obowiązkach.

A.K.:
Zgadza się! Jak miałam operację w styczniu, to córka zajęła się sklepem i nawet wizytę audytora zaliczyła. Pięknie sobie poradziła, to taka moja prawa ręka. Szkoda będzie kiedyś ją stracić.

R.K.:
To wcale tak nie musi być. Bo nawet jak otworzy Żabkę, to przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by dalej się wspierać.


Czego nauczyliście się w Żabce?

A.K.:
Cierpliwości do klientów, bo czasami wystawiają ją na poważną próbę (śmiech).

K.K.:
A ja nauczyłam się tego, że zawsze możemy na siebie liczyć.

R.K.:
To prawda! Czasem są lepsze, czasem gorsze dni, więc to wsparcie psychicznie, o którym wspomniałaś, jest niekiedy cenniejsze od pomocy finansowej.

A jak w tej bardzo rodzinnej firmie czuje się personel? Czy nie ma głosów, że członkowie rodziny są faworyzowani?

A.K.:
Pewnie najlepiej byłoby zapytać o to moje pracownice, ale myślę, że nie. Jeszcze nikt nie zwrócił mi uwagi, że lepiej traktuję rodzinę. Mam świetny zespół złożony z trzech dziewczyn. Staram się, aby atmosfera w pracy zawsze była przyjazna. Czasem przypominam też moim bliskim, że w domu jesteśmy rodziną, a w pracy współpracownikami. Tak samo zwracam uwagę córce czy mamie, jak mojemu personelowi. Od bliskich wymagam tyle samo, co od zatrudnionych dziewczyn. Nikogo nie wyróżniam. Wszyscy świetnie dogadujemy się ze sobą.

Wspólna praca zacieśnia Wasze kontakty?

A.K.:
Trudno powiedzieć, bo my na co dzień żyjemy blisko siebie. Nawet jak Żabki nie było, to utrzymywaliśmy kontakty ze sobą, choć teraz pewnie dzięki Żabce mamy jeszcze więcej powodów do rozmów. Często tak bywa, że siadając w domu przy stole, analizujemy, co się wydarzyło w sklepie albo co można byłoby zmienić. Z pracownikami nie mamy już takiej możliwości, a my jednak wracamy do domu i dalej możemy rozmawiać o Żabce.

Nie potrzebujecie oddzielać życia prywatnego od zawodowego?

A.K.:
Nie, my żyjemy Żabką cały czas i wcale nam to nie przeszkadza. To takie nasze wspólne dziecko. Nas cieszy ta praca.

Co daje Wam tę radość?

A.K.: 

Przede wszystkim kontakt z ludźmi. Od zawsze pracowałam w handlu. Pamiętam, że moja mama również prowadziła sklep, a ja jej w tym pomagałam. I tylko raz zdarzyło mi się pracować w miejscu, w którym w ogóle nie potrafiłam się odnaleźć.

D.K.: 

Całe życie pracowałam w fabryce. Nigdy nie miałam do czynienia z handlem, więc jak pierwszy raz przyszłam do Żabki, to muszę przyznać, że byłam nieco przerażona. To była dla mnie zupełna nowość. Nie wiedziałam, czy sobie poradzę, ale bardzo chciałam spróbować i cieszę się, że zaryzykowałam, bo bardzo odpowiada mi charakter tej pracy. Podoba mi się, że jestem cały czas w ruchu, lubię przyjmowanie dostaw i układanie towarów na półkach. Teraz wręcz nie wyobrażam sobie życia bez Żabki – jak mi synowa da za mało godzin w tygodniu, to potrafię się upomnieć o więcej.

A.K.: 

Mama przeszła na emeryturę dosłownie miesiąc wcześniej przed otwarciem naszej Żabki, więc nawet nie miała szansy odpocząć, ale obiecała nam, że dokąd tylko starczy jej sił, będzie nam pomagać.

Nie wolałabyś wieść przyjemnego życia emeryta: umówić się na kawę z koleżanką, pójść na spacer?

D.K.: 

Na wszystko znajdzie się czas. I na kawę, i na spacer. Nie potrafię siedzieć bezczynnie. To nie dla mnie. Najlepiej czuję się w ruchu. Dlatego póki jeszcze mam siłę, to będę na pewno pomagać dzieciom w Żabce. 

Jakie są plusy prowadzenia rodzinnego biznesu? A co może Wam nie pasuje?

D.K.: 

Dzięki Żabce możemy dużo czasu ze sobą spędzać i wzajemnie się wspierać.
A.K.: 

To prawda, ale wspólna praca ma też pewne minusy, zwłaszcza jak się pełni rolę szefa. Wszystkich współpracowników traktuję jednakowo, ale jednak trudniej jest mi zwracać uwagę bliskim. Jak widzę w ich oczach smutek czy żal do mnie, to wtedy sobie myślę, że takich sytuacji można byłoby uniknąć, gdyby jednak nie pracowało się razem. Poza tym czasami dużą przeszkodą okazuje się odległość, bo mieszkamy 30 km od Żabki, więc jak coś się zadzieje w sklepie, to potrzebuję minimum pół godziny, żeby dojechać. W dodatku pracę zaczynamy o 5.30, aby pierwszy klient rano dostał świeże bułeczki czy hot doga, więc trzeba wcześniej wstać, by zdążyć przed otwarciem sklepu, ale do tego można się przyzwyczaić.

R.K.: 

Czasami wolałbym, aby praca pozostawała w sklepie, a nie była przenoszona do domu, ale niestety zdarza się, że Ania musi nadrobić jakieś zaległości, a szkoda, bo w tym czasie moglibyśmy porozmawiać albo wspólnie obejrzeć film.

A.K.: 

Ale przecież jak wycinasz ceny, to też rozmawiamy (śmiech).
D.K.: 

Nie ma takiego spotkania, żeby nie było tematu Żabki, opowiadamy sobie o wszystkim.

R.K.: 

Żyjemy Żabką i to bardzo (śmiech).

A.K.: 

W piątki dołącza do nas 9-letnia Lenka. Zawsze przyjeżdża z babcią na 14:30 i wracają po 23:00. Ma Żabkową koszulkę i jest bardzo szczęśliwa, że też może pomóc. To się nam wszystkim udziela, jeszcze tylko najmłodsza 7-letnia Agatka nie angażuje się w rodzinny biznes (śmiech).

R.K.: 

Ale do sklepu chętnie przychodzi na… zakupy.

Poprzedni
Następny