Czym zajmowałeś się wcześniej i dlaczego zdecydowałeś się na biznes z Żabką?

MIrosław Golec franczyzobiorca z Siedlec:

Pracowałem w hurtowni budowlanej na kierowniczym stanowisku, a mój szef adaptował wtedy okoliczne Żabki. W tym samym czasie poznałem jednego z partnerów ds. sprzedaży, który namówił mnie
na prowadzenie sklepu. Nie zastanawiałem się długo, bo spodobał mi się pomysł otwarcia Żabki. W dodatku był to pierwszy sklep tej sieci w Siedlcach!

W jaki sposób starałeś się przekonać siedlczan do nieznanej nikomu sieci?

M.G.:

Żabka w tamtych czasach wydawała się sklepem ekskluzywnym. Moja lokalizacja była super, bo na osiedlu, więc było sporo klientów, ale trzeba było postarać się, by przekonać ich do siebie. Miałem na to swój sposób. Dostawaliśmy dużo gratisów, w tym napoje i chipsy, którymi obdarowywałem dzieci. I w ten sposób ściągałem do sklepu ich rodziców. W pewnym momencie dzieci zaczęły mnie nawet nazywać „Pan Żabka”. Potem maluchy podrosły, ale zawsze ze śmiechem wspominaliśmy tamte czasy.

Czym różni się obecna Żabka od tej 20 lat temu?

M.G.:

To niebo i ziemia. Żabka rozwinęła się niesamowicie, w czym brałem udział, bo przez sześć lat byłem w Radzie Franczyzobiorców. Udzielałem się w Grupie Logistycznej, z którą zapoczątkowaliśmy np. awizację dostaw oraz transport nabiału w pojemnikach.

Która ze zmian wprowadzonych w sieci najbardziej przydaje się w sklepie?

M.G.:

Systemy informatyczne. Wszystko jest bardzo przejrzyste i zautomatyzowane. Pamiętam, jak dawniej co trzy miesiące robiliśmy inwentaryzację. Wówczas trzeba było komputer zapleczowy wnieść na salę sprzedaży, by za pomocą specjalnych przedłużek podłączyć do niego czytnik, z którym należało chodzić dookoła sklepu, od półki do półki, sczytując dane produktów. To było ogromne przedsięwzięcie i duże utrudnienie. A teraz inwentaryzację można zrobić w 2-3 godziny!

Jak w tym czasie zmieniał się klient?

M.G.:

Kiedyś Żabka słynęła z tego, że można było w niej kupić produkty codziennego użytku, a teraz można tu dostać dosłownie wszystko, a nawet zjeść ciepły posiłek lub skorzystać z rozmaitych usług. Asortyment rozwinął się niesamowicie, a wraz z nim również klient. Kiedyś przychodził po napoje, słone przekąski, słodycze. Nie było tylu wędlin czy dań gotowych. Nie można było zjeść u nas śniadania, co teraz jest standardem – obok
Żabki jest ZUS i jego pracownicy chętnie korzystają z tej możliwości. Wprawdzie kiedyś w pobliżu tej mojej pierwszej Żabki [od red. franczyzobiorca zrezygnował z niej pięć lat temu i teraz prowadzi sklep w innej lokalizacji] była szkoła, ale wtedy nie mieliśmy hot dogów czy hamburgerów, można było tylko zaoferować napoje, słone przekąski i słodycze.

Co poradziłbyś tym, którzy decydują się na pierwszy biznes w życiu?

M.G.:

Warto zainwestować w dobrych pracowników. U mnie dwie panie pracują już od 10 lat. Wprowadziłem też trzyzmianowy system pracy i mam w sklepie kierowniczkę, która wszystkiego dogląda. I to się sprawdziło, bo mam dużo mniej pracy. Z pracownikami stawiam na partnerską relację, u mnie każdy na starcie otrzymuje sto procent zaufania. Nie chcę, by moi pracownicy trzęśli się ze strachu, gdy szef wchodzi do sklepu. U mnie wszystkie panie zawsze są uśmiechnięte.

Poprzedni
Następny